I nagle wielka, spokojna nicość.
Ukojenie bez granic.
Zamknął oczy i leżał tak nieruchomy, zlany wodą, potem blady, siny...
Podobny był bardzo do trupa.
Ale jeszcze to nie był trup.
Tylko spreparowany wybornie materyał na trupa.
I nad nim wstawał powoli świt.
Szary, leniwy świt, znudzony i wstrętu pełen.
Przez szczeliny stor zakradał się i mieszał ze światłem lampki złośliwie, niesympatycznie, beznadziejnie.
— Ot — brudny świt w mieście.
Nic więcej.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Felicyan leży już czwarty tydzień w łóżku.
Koło niego chodzi Dulska, a chodzi z miną szczerze urażoną. Bo wielką ma urazę do męża za to, że upadł »jak ostatni głupiec«.
— Stłukłeś sobie nogę, stary niedołęgo! — zawyrokowała, gdy trzeba było przenieść Felicyana na łóżko po znalezieniu go zemdlonym przy komodzie, z karafką w ręku.