Strona:Gabryela Zapolska - Śmierć Felicyana Dulskiego.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.

Chory jednak wydawał tak nieludzkie jęki, że należało ten spacer przykrócić.
— Na dziś dosyć! — zawyrokowała Dulska — jutro więcej. A co do tych wrzasków, to mógłbyś się opamiętać; zdaje się bowiem, zapominasz, że mamy... córki prawie na wydaniu.
Felicyan z pośpiechem naciągnął kołdrę. Zaczynała ona być dla niego tarczą, rogatką, murem granicznym, czemś zupełnie jego i tylko jego. Gdy porwano mu ją raz, celem zmienienia prześcieradła, śledził unoszenie tej płachty z rozpaczliwym jakimś niepokojem.
Przez cały czas »opinania« kołdry mruczał coś niewyraźnie.
Dulska, która z każdą chwilą przedłużającej się choroby wchodziła w stadyum nieustającego rozdraźnienia, manifestowała teraz coraz hałaśliwiej swoje wewnętrzne usposobienie. Na drugi dzień bowiem po owem wywleczeniu Felicyana z łóżka, celem »rozchodzenia« stłuczonej nogi, gdy ona i stróż przystąpili do chorego, aby rozpocząć na nowo metodę gwałtownej kuracyi, podniósł się z pod kołdry taki wrzask, takie burczenie, taki pro-