dzień, słońce, a mróz i śniegu tyle prawdziwego, aż skrzypi...
Odchyla firanki świeżo uprane.
— O!... może tacio spojrzy... proszę.
Felicyan zamyka oczy.
I milczy.
Mela kręci się chwileczkę tu i tam. Wreszcie wychodzi na palcach.
Wówczas Felicyan otwiera oczy, patrzy chwilę w rozchylone firanki. Biel dachu domu, znajdującego się naprzeciwko, iskrzy się od srebrnych tęczowych blasków.
Puchowe to, rozkoszne, świeże.
I widać szmateczek ciemno-szafirowego o intensywnej barwie nieba.
Felicyan patrzy chwilę, nie mrużąc oczów, chłonąc biel, srebro, szafir w swe zmęczone źrenice, pocięte siecią krwawych żyłek.
Patrzy i potem zanurza się z głową pod kołdrę, gdzie pozostaje nieruchomy, jakby chciał nacieszyć się skarbami, które zazdrośnie dla samego siebie z wolnych przestrzeni wzrokiem swym i wolą ściągnąć zdołał.
Plaster okazał się bez znaczenia. Rozpoczęła się era baniek. Przywołany cyrulik po-
Strona:Gabryela Zapolska - Śmierć Felicyana Dulskiego.djvu/85
Ta strona została uwierzytelniona.