Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/10

Ta strona została przepisana.

Lecz Picie trudno się wyprostować. Coś ją zawsze w prawym boku boli. Nie mówi o tem, bo Pita nie lubi, aby się nią zajmowano. Czasem miałaby ochotę, gdy zejdzie ze służącą po drzewo do piwnicy, pozostać tam na zawsze sama i w ciemności. Są bowiem dziwne chwile w istnieniu Pity. Oto wszystko się ku niej tłoczy. Wszystko, co jest na świecie i wogóle w życiu. Wszystko co ludzie przeżyli i wyżyli z siebie, a zwłaszcza co pozostawili po sobie, odchodząc. To są całe tysiące, całe wieki — cały ocean życia. I to wszystko rzuca się, ciśnie i tłoczy dokoła Pity, wciska się w drobniuchną klatkę jej duszy. A ona zmęczona już przed wchłonięciem w siebie choćby tych najpotrzebniejszych objawów życia, pragnie wniknąć w siebie — obliczyć, co ma, a co jej jeszcze konieczne... co odrzucić należy, przed czem się bronić, do czego dążyć.
Na to dziecko potrzebuje także ciszy, potrzebuje pozostać same, potrzebuje pozwolić sobie przemówić do siebie.
Lecz Pita ciszy tej nigdy nie ma.
Ciągle, ciągle kotłuje się w mieszkaniu na ulicy Wareckiej. Ach! nie kłótnia, bo tam ciągle grzecznie i uprzejmie życie płynie sznureczkiem zwykłym, lecz teraz Pita potrąca się ciągle o dominującą nad wszystko indywidualność matki i co chwila słyszy:
— Pito, trzymaj się prosto!
— Pito, czy ćwiczyłaś się na fortepianie?
— Pito, przerób szwedzką gimnastykę!
— Pito, idź zobacz, jak się robi zasmażkę.
— Pito, idź na lekcyę literatury.
I znów:
— Patrz na mnie... trzymaj się, jak ja.
A potem:
— Patrz na mnie: czy ja nie jestem wiecznie czemś zajęta?
I nabyte niedawno zdanie: