Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/100

Ta strona została przepisana.

opierają uszy i skóra policzków. Obciąga kamizelkę i ma oczy jakby większe, jakby je otworzył nagle i wciąż dziwił się czemuś.
Edek sklamrze w dalszym ciągu:
— Ale ja jestem zdrów, ja nie chcę baniek!
Pita wzrusza ramionkami pod kołdrą.
Wielka afera. Bańki! Stawiali jej przecież gdy miała koklusz. Ciągnie, ale znów żeby aż takie awantury wyprawiać!
Podnosi się na łóżku.
— Edek! — woła w stronę parawanu.
— Czego? — chlipie z legowiska Edka.
— Ty jesteś śmieszny. Bańki wcale nie bolą. To tylko ciągnie...
— Głupia jesteś. Co ty wiesz.
— Wiem, bo mi stawiali.
— Aha! pewnie na nosie. Zresztą mężczyzna ma inną skórę, a kobieta inną.
— Właśnie, my mamy cieńszą.
Głupia jesteś. Nic nie wiesz. My mamy cieńszą i nerwy nasze wrażliwsze. My mamy wszystko w lepszym gatunku, niż wy i doskonalsze.
— Szczególnie ty.
— Szczególnie ja.
Milkną oboje, rozgniewani. Pita myśli ze wzgardą, iż mężczyźni nie umieją chorować. Edek chlipie, jak dziecko i wyrywa się nagle:
— Wolałbym pójść do spowiedzi!
W Pitę to słowo uderza jak grom.
Zapomniała prawie o tem, co stanowiło teraz duchową stronę jej istotki. Ciało wracało do życia i oto pochłonęło ją całą. A przecież jakby ktoś tem jednem słowem szarpnął jej serce za sznur, którym silnie omotane było. Do spowiedzi! Tam ma wyznać, iż ani na chwilę chyba nie mogła wyzbyć się myśli o tej smukłej, dystyngowanej