Nadejdzie noc, nadejdzie noc, myśli Pita, — wtedy będzie cicho, cicho. Wtedy ja myśleć będę, jak wielka jest moja zbrodnia, jak grzeszna jest moja dusza i jak słodkie, jak słodkie jest to uczucie, które w tej chwili mnie ogarnia...
Z pokoju wynoszą bańki, miednicę, robią gwałt, hałas, felczer dowcipkuje, opuszcza rękawy kretonowej koszuli, przewraca ktoś krzesło, szarpie parawanem.
Pita leży z zamkniętemi chabrami swych oczu, ręce wychudłe złożyła na piersi i myśli:
— Przyjdzie noc... będzie cicho... przyjdzie noc...
Lecz nim przyszła noc, zesunęła się powoli na ziemię szara godzina, z nieuniknionem trzaskaniem w piecu drzewa, z szaremi cieniami, które w małych mieszkankach zdają się być zbyt wielkie i kłębić się po kątach, pełne jakichś niezrozumiałych smutków i niespodziewanych katastrof. O szarej godzinie szczelniej się zamyka drzwi, prowadzące do gniazd, gdzie są ubodzy i pokornego serca. Nocną porą zakraść się może złodziej. Szarą godziną jakby czyha za progiem nieszczęście. I cichy człowiek kryje się w głąb gniazda, zamyka drzwi, zamyka oczy, jeszcze je przysłania dłonią...
Siedzi tak pogrążony w sobie lub szepce cicho do kogoś mu blizkiego słowa, których nigdyby nie wypowiedział może w blasku dziennym lub przy sztucznem świetle wieczornem.
Są to słowa, które przypadły w głąb duszy, w samą najtajniejszą głąb.
Czasem się zdaje, że tam pozostaną tajemnicą wieczystą i zamknie się nad niemi wieko trumny.