wrócił się do szyby i tak chciał ukryć ten płacz, aby nikt go nie widział. Było to wkrótce po powrocie z Zakopanego. Mama się gniewała na ojca i wołała:
— Ja tam sobie wszystkiego odmawiałam, kiedy ty po ogródkach...
I wtedy ojciec zapłakał.
Pita te łzy dostrzegła. Tylko była wtedy inna, trochę głupia, trochę obojętna! Nawet zdawało się jej jakieś poniżające, że ojciec płacze. Teraz jednak, lata przyszły i oto ona ma ręce zmoczone męskiemi łzami i te łzy ją palą, przerażają ją.
— Mundku! — prosi cicho — Mundku!
Lecz on się jej wyrywa i ucieka. Wyrywa i zamyka drzwi za sobą. Nie chce, aby go pocieszała.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Teraz Pita pozostaje sama. Szara godzina ogarnia ją całą. Pita wie, jest pewna, że nieszczęście jakieś jest za progiem ich mieszkania. Ach! ona zawsze w przeczuleniu swojem czuła, że te drzwi, któremi wsuwa się to coś nieprzewidzianego, nie są dobrze zamknięte. Za słabo! za słabo! To wystarczało dawniej, ale teraz, gdy jakieś silne fale zewnątrz biją, te drzwi są zbyt cienkie, zbyt mało oporne. Temi drzwiami wchodzić zacznie cała procesya faktów, przyczyn, konieczności. Wejdą to cicho i podstępnie, to znów z hukiem i wrzaskiem rozszalałych fal. Nie oszczędzą cichych kątów, zacieśnionych mieszkań, gdzie żółkną palmy i pełzną dywany. Im w ich tryumfalnym pochodzie nic oszczędzać nie wolno.
I choć to będą raczej odblaski pożarów, odłamki walących się skał, skraje szumiących fal, choć to będą echa gromów i poświsty błyskawic, to dla świata drobnych istnień będą miały tę samą, a może jeszcze silniejszą wartość.
I zdruzgocą życia.
Połamią egzystencyę.