Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/116

Ta strona została przepisana.

— Czy dość słodkie?
Tuśka odpowiedziała:
— Trochę za mało.
Żebrowski jednocześnie odparł:
— Doskonałe.
Władka aż się zwinęła przed Tuśką, tak zapewniała ją, że placuszki będą na drugi raz według rozkazu pani dobrodziejki.
Na Żebrowskiego nie zwróciła prawie uwagi.
Lecz na drugi raz placuszki były właśnie tak mało słodkie, jak sobie tego Żebrowski życzył.
Tuśka, mało przenikliwa, posypała placuszki cukrem i na tem się skończyło. Gdy jednak Żebrowski i Władka pozostali sami, szwaczka zapytała układnie.
— Czy według woli pana dobrodzieja upiekłam ciasteczka?
Żebrowski porwał się, zmieszany. Był ciągle taki zmieszany od chwili, gdy Władka częściej do niego przemawiać zaczęła. Działo się to przeważnie na osobności i dlatego nabierało jakiejś cechy tajemniczości.
— Dziękuję pani... — wyrzekł, kłaniając się sztywno.
— Ale ja się pytam, czy smakowały? — zapytała, a ton jej głosu był jakiś miły i dźwięczał pokornie.
— Tak... tak...
— E! pan dobrodziej tak umyślnie, aby mnie nie zmartwić — mówiła dalej, kołysząc się lekko.
— Ja? cóż znowu! jak pragnę...
Spojrzał na nią.
Urwał.
Zęby białe równe z pośród warg ciepłych, mięsistych — i wyraz całej szczęki dziwny, obiecujący.
Gorąco leciuchne szybko przebiegło po żyłach Żebrowskiego.
A potem ten dobry głos!