Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/117

Ta strona została przepisana.

Tak już dawno nie słyszał nic podobnego, skierowanego ku sobie, specyalnie ku niemu.
Marmurek oczy spuścił i zaczął nerwowo zbierać okruszynki po stole.
A przed nim kołysała się dziwacznie uśmiechnięta, w płomiennym fontaziu dziewczyna, patrzyła na niego, jakby ironicznie, jakby prosząco i cała była spowinięta w echa swego dobrego srebrnego głosu.
— Bo mnie tak na łasce pana zależy... — mówił ten głos.
Pita leży na swem posłaniu równo, ręce ma złożone w krzyż i patrzy. Na białem tle parawanu odbija się doskonale, jak wykrojona, postać jej ojca. Dziecko mimowoli przypatruje się liniom jego profilu i myśli, że to nazwisko „kościany dziadek,“ które mama czasem przez zęby wyrzuca w chwili gniewu, jest przecież słuszne. Ojciec wygląda jakby był z kości wyrzeźbiony i co rok mizerniejąc i chudnąc, bardziej to podobieństwo zaznacza. Pita rozmyśla, czy byłoby jej żal pozostawić tu na ziemi ojca, gdyby umarła, ale dochodzi do przekonania, że nie bardzo.
Zdaje się jej, że ojciec idzie jakąś wytyczoną raz ścieżką i nie patrzy na nikogo z nich, tylko daje pieniądze.
Nie wie nawet, czy ojciec płakałby, idąc za jej trumną. Zdaje się jej tylko, że byłby bardzo blady i oczy wpadłyby mu głęboko. Co do łez jednak, tego ojciec nie potrafi, choć wtedy płakał, stojąc przy oknie, kiedy mamcia mu robiła jakieś zarzuty.
To pewnie jednak było ze złości. Mama zawsze mówi do ojca:
— Ty nie masz serca!
Z drugiej znów strony zdaje się Picie, że ojcu nie zwierzyłaby się nigdy z tego, co się z nią dzieje, to jest z tego, że się... zakochała. Lecz gdyby ojciec się dowiedział, czuła, iż nie gniewałby się tak, jak mama; co najwyżej uśmiechnąłby się ironicznie. Więc i to ma dobrą stro-