Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/119

Ta strona została przepisana.

chodzi po pokoju i gwiżdże. Żeby mu tylko dzieci nie chorowały. Musiałby się martwić i mieć wydatki.
I Pita ręce przyciska, a drobniuchne wargi szepczą modlitewkę:
— Dobry Boże! daj zdrowie mamie, tacie, rodzeństwu, panu rządcy, jego dzieciom i wszystkim potrzebującym. A imię Twoje niech będzie na wieki chwalone...
Już prawie zasypia, prawie — tymczasem drzwi od kuchni uchylają się i wsuwa się Władka. Na tacce niesie herbatę i kilka przypieczonych angielskim sposobem grzanek obsypanych parmezanem. Żebrowski odwraca ku niej głowę. Ona kładzie na ustach palec i powoli zbliża się ku niemu.
Pita otwiera oczy i teraz widzi doskonale cień Władki, niosącej tackę z herbatą. Jakże chętnie i ona napiłaby się herbaty! Zapach grzanek dolatuje aż do jej spragnionego żołądka. Lecz Władka stawia tackę przed Żebrowskim i mówi szeptem:
— To dla pana dobrodzieja!
Żebrowski porywa się na wpół, książka wypada mu z rąk.
Zanim się zdołał schylić, Władka ładnym gestem, który widocznie intuicyjnie odczuwa, przyklęka, podejmuje książkę i szepce, wskazując tackę:
— Proszę pić!...
Żebrowski niezdarnemi ruchami stara się podnieść dziewczynę.
— Niechże pani...
Ona ciągle klęczy i znów pokazuje ręką na tackę:
— Proszę pić...
Żebrowski wyrzuca, jakby ze zdławionego gardła:
— Ależ dzieci się pobudzą.
Władka powstaje niedbale.
— Śpią! — mówi krótko.
Lecz zagląda za parawany.
Pita szybko zamknęła oczy i zaparła dech.