Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/12

Ta strona została przepisana.

życiowej, która ku niej się ciśnie i do wrót jej duszy puka.
I chce pozostać sama, chce pozwolić sobie przemówić do siebie — obliczyć się, zrozumieć, skupić się w sobie...
Dlatego idzie w dal jasną i czystą, w poszum mistyczny rozmodlonych łąk, w tęczę motyli.
I za nią sunie, jakby smuga wdzięku, smuga uroku, który mają w sobie pąki liliowych bławatków, ranną rosą skropionych.
A przecież trzyma się bardzo pochyło.
I nie gra na fortepianie, nie chodzi na lekcye literatury, nie przerabia gimnastyki.
Idzie z opuszczonemi rączkami i oczy rozszerzone śle w dal bezczynnie napozór.
Za nią żaden głos nie woła:
— Trzymaj się prosto!
Ani nie podsuwa jej myśli:
— Gdy kobieta nie zajęta, mają do niej przystęp pokusy...
Bo to dziewczę z opuszczonemi rękoma pracuje teraz ciężko i nad siły. Ona stanęła nagle nad brzegiem, poza którym już rozpoczyna się kraina domyślań. Do tej chwili nieopatrzna jej młodość mówiła: „Jestem pewna!“...
A teraz — nagle zamąciło się przed nią i czuje, że musi pójść naprzód, a tam już nic pewnego niema, nic, nic...
I z wytężeniem dziewczynka chce znaleźć to coś pewnego.
Siły traci w tej pracy.
W tej bezowocnej pracy.
W tej tragicznej pracy.
I przeczuwa, że już zaczyna się rozpacz.
Rozpacz domyślań.
Błądzeń...
Zwątpień...
Nicości...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . .