— E... nie... Tylko się staram pana rozweselić i dotrzymać towarzystwa. Jakże tak pan ma sam siedzieć. To aż serce boli! Jutro do biura, a pan przy dzieciach. To kobiet sprawa... Żeby tak odemnie to zależało, to pan dobrodziej dawnoby w łóżeczku ślicznie leżał pod kołderką, a ja bym czuwała.
— Moja żona zmęczona.
Władka milczy.
Pita myśli sobie w tej chwili, że słyszała doskonale, jak Władka namawiała Tuśkę, aby szła spać, mówiąc:
— Pani dobrodziejka taka bladziuśka, jak ten opłatek. Proszę się wyspać. Już niech lepiej pan czuwa; mężczyzna niech także potrudzi się trochę nad dziećmi...
Tak mówiła Władka do matki wieczorem; w nocy mówi to samo, tylko przewrotnie, do ojca. O! Pita nie zaśnie, będzie słuchała. Raz, że ją te maryonetki na białem tle bawią, a potem, że dobrze jest poznać przewrotność ludzką.
Władka wzięła sobie krzesło i usiadła także przy stole.
Za nimi lampa. W ten sposób Pita widzi ich oboje z profilów i zdaje jej się, że Władka ma taką minę, jakby chciała pożreć ojca, a on, jakby gotował się do skoku w te szeroko otwarte, roześmiane usta.
Mówią teraz o grzankach.
— A zkąd pani umie takie pyszne grzaneczki przyrządzać?
— A byłam za... gospodynię, więc się przyuczyłam.
Żebrowski głowę przekręca, jak mysi królik.
— Taak? a może u... kawalera?
— Nie!
— No, no proszę się przyznać.
— U wdowca.
— A co! a co!...
— Niby co?
— No, tego ten... wdowczyk...
— Ach! że też zaraz wy, mężczyźni coś przypuszczacie de grubis. Jakby to już nie można... E! gniewam się.
Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/121
Ta strona została przepisana.