Bo na takiej ulicy Wareckiej w oficynie (a nawet i od frontu) jest w każdem mieszkanku taka serwantka, gdzie się ustawia rozmaite przedmiociki, które stanowią jakieś wytyczne punkciki w życiu skromnych i cichych.
Dawniej były to serwantki w kształcie liry.
Koło nich delikatnie, romansowo krzątała się panienka cienka w pasie, w białych pończoszkach, trzewiczkach z bandażami, z motylem z włosów na głowie. Zamiast ściereczki, miała kawałek indyjskiego muślinu w ręce, a zamiast serca — całą girlandę kwiecia, zbieranego rękoma kawalerów grzecznych. I woniała esencyą różaną, a cichutko nuciła piosenki sentymentalne.
Na serwantce stały flakony czeskie czerwone i białe, cudnie rżnięte, figurki saskie ze szpadą i nawet z koroną, tabakierki, miniatury i szyldkretowe drobiazgi. Medale, monety, kameje, wszystko to zalegało mahoniową lirę i odbijało się w zielonawem szkle, stanowiącem tło serwantki.
Panienka miała ręce długie, kunsztownie wypielęgnowane, a na szyi w szafranie zmoczoną chusteczkę.
Panienka grała czasem na klawicymbale...
Panienka nie robiła nic, tylko ściskała talię.
Jaka zgrabna była ta panienka!
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Teraz na ulicy Wareckiej są także „serwantki.“
Ale to są najczęściej półeczki. Imitują mahoń, czasem są białe, przez ojca rodziny świeżo polakierowane i wyklejane co kilka lat pluszem.
Na tej serwantce jest cała historya, są wszystkie drobiazgi, które miały być piękne, a pozostały tylko smutne. Jest tam bombonierka, którą tatuś dał mamci, gdy się o nią starał. Bombonierka była biała, proch na nią zapadł. Zaszyto ją w pokrowiec z białego muślinu. I tak stoi ten trup, połyskując tylko złoconemi skówkami, gdy słońce się w ten kącik dostanie. Ale to rzadko się zdarza. Obok, jakiś karnecik balowy, oprawny w różowy plusz. I order