Dziewczyna idzie łąką coraz dalej i coraz więcej jest sama.
A za błękitną jej postacią, która przecina błękitną chmurę drobniuchnych motylków — płynie myśl ojca-poety:
Gdzie tylko się ruszy, wdzięczność ją sprawuje
I wszędy niewidoma za nią postępuje.
Nie woła więc nikt:
— Trzymaj się prosto, zajmij się czem...
Wdzięczność wysłano w ślad za nią. Wiosenne, ciche, puchowe zjawisko. Gracyi pełne i smukłe. To jest właśnie ta smuga, która po za nią płynie. W fałdy jej szat motyle się garną, a dzwonki głowy chylą.
I zda się słychać w poszumie traw:
— Nieświadome piękno płynie...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Pita z ogarkiem świecy idzie do piwnicy.
— Możesz mnie zastąpić! — mówi matka cierpko, wręczając jej klucz. — A licz dobrze, żeby ci z pod ręki drzewa nie kradła. Pamiętaj: trzydzieści siedem kawałków.
— Tak.
— Nie zamyślajże się o czem innem.
— Nie, proszę mamy.
Idzie Pita po ciemnych, wilgotnych schodach. Za nią ironiczna i zła służąca. Ładne państwo, które drzewo wydają, jak cynamon! Ohydne, piwniczne powietrze owiewa Pitę. Za chwilę już siedzi na stosie drzewa. Świeca tli się na ziemi, gdzie pełno leży trzasek. Przez zamarzłe okienko wpada dziwna, ukośna struga światła. Pita z początku usiłuje liczyć polana, które sługa wybiera, lecz po chwili wzrok jej za tą strugą wędruje. Nie na ulicę wszakże, bo tej Pita nie ciekawa. Lecz to coś, ten lęk, to pragnienie — tęsknota, aby pozostać samą, ogarnia Pitę. Niech bierze co chce... i już tłoczy się ku Picie kraina Domyślań, rozpacz domyślań.