Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/130

Ta strona została przepisana.

z sobą, zamiast pozwolić błękitnym oczom chłonąć błękit nieba, zmuszałaś te oczy chronić gronostajową biel trzewiczków, bo „drugich nie kupisz.“ A gdy dziecko stawało zdumione nad jakimś cudem przyrody, kazałaś iść szybko do domu, „bo ma się na deszcz“ według twego, uświęconego tradycyą sposobu mówienia, a szkoda nowej sukni i kapelusza z bławatkami. Chroniłaś bławaty z perkalu, a pogrążałaś w ciemnię dusz małostkowych bławaty oczu Pity!
I teraz żalisz się, że córka twoja mówi: „Tak — nie...“
Tak!
Nie!
Lecz wspomnij Tuśko, iż ty sama nauczyłaś ją tego systemu. Powtarzałaś jej cały katechizm:
— Dziecko powinno być grzeczne, nie mówić w obecności starszych, odpowiadać krótko, nie nudzić pytaniami.
Więc dziś czego chcesz?
Uznałaś, że Pita powinna stać grzecznie i czekać, aż każesz jej otworzyć buzię, a ty, czy najęta przez ciebie guwernantka, wsuniecie w nią gotowy zupełnie ogryzek wiedzy, czy wiadomości, zmacerowany i podprawiony odpowiednio. Nazywa się to ochranianiem dziecka przed zawodami, które niedoświadczenie przynieść może.
Bo fałszywy sentymentalizm pewnej salonowej filozofii zawyrokował, że „wystarczy kilka zawodów życiowych,“ aby złamać egzystencyę.
A tak nie jest, Tuśko, bo prawdą jasną i taką bez trwogi jest wiara wręcz przeciwna.
Wystarczy kilka zawodów życiowych, aby utrwalić i naprostować egzystencyę!...
Ztąd — pomiędzy tobą a tem dzieckiem niema nic wspólnego.
I nigdy nie byłaś tak mało matką, jak w chwili, gdy czynisz wyrzuty twemu milczącemu dziecku, Tuśko.

. . . . . . . . . . . . . . . . . .