Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/131

Ta strona została przepisana.

Za parawan do Edka weszła Pita.
— Proszę cię, Edku, oto twój rosół.
Edek podniósł się na łokciu powoli, z niezgrabnym wdziękiem rekonwalescenta. On zbrzydł do reszty podczas swojej choroby. Nie urósł, ale obrósł. Pod nosem i na szczękach wysypał mu się puch czarny, gęsty, i Pita stanęła, jak wryta, ujrzawszy tak nagle w świetle dziennem twarz brata.
— Och, Edku! — wymówiła ze zgrozą.
— Co?
— Ty... ty masz coś, jakby brodę.
Edek nadął się z dumą:
— A cóż ty myślisz, że będę taki goły chodził, jak Mundek? Daj mi trumnę.
Pita schyliła się pod sofę i wyciągnęła podłużne pudełko, związane szpagatem.
Edek otworzył je i z pomiędzy mnóstwa szpargałów wyciągnął małe lusterko.
— Bardzo nieźle! — wyrzekł, oglądając swe kosmyki — będę nosił à la Mickiewicz...
— Aleś ty sztubak.
Edek cisnął ze złością lusterkiem o kołdrę:
— Głupia jesteś... Są sztubaki, którzy mają nietylko brodę, ale i dzieci.
Pita pokręciła głową.
— To niemożliwe.
— Niby dlaczego?
— Bo takiemu sztubakowi żaden ksiądz ślubu nie da.
— A na cóż mu ślub potrzebny?
— No... bo...
— E, cicho, głupia kaczko.
Edek zaczął z upodobaniem grzebać w swych pamiątkach. Z ironicznym uśmiechem wyjął pudełko po cukierkach i otworzył je. Wewnątrz spoczywało duże pudełko od proszków. To zawierało mniejsze pudełko, a to