Rozpacz zwątpień.
Nicości...
Świeca się dopala, roztapia, zagasa.
Dziwna struga światła w ohydną woń gnijących kartofli się ściele.
Pita siedzi milcząca, smutna.
Sługa kradnie drzewo i oddaje czyhającemu w ciemni kurytarza stróżowi.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
A przecież i za Pitą idzie owa Wdzięczność.
Bo już tak od wieków — za dziewczętami, które wchodzą w życie, które się garbią, które zdają się nie myśleć o niczem, które są nieświadomem Pięknem i Lękiem przed światem, a Bielą porannego nieba nad łąką rozmodlonych kwiatów — od wieków za takiemi dziewczętami idzie zjawa lekka gracyi pełna.
Idzie Wdzięczność.
Otula je, prowadzi, rozwiewa ich zbyt krótkie sukienki, rozświetla delikatne na karku włoski, w oczy kładzie całe światy.
Wdzięczne są — wdzięczne.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Mimo to wszystko, z Pity się ciągle w domu śmieją.
Bracia zwłaszcza. Mundek i Edek. Mundek, starszy, wzgardliwie. Dla niego Pita jest głupia i nic więcej. Edek, młodszy, nie zgłębia jej moralnej istoty. Bierze tylko te rzeczy powierzchownie. Nazywa Pitę „miss Pastrana.“ Czytał niegdyś w komplecie Kłosów, który znalazł w paczce na strychu, że był potwór kobiecy o długich rękach, płaski i niezgrabny. Potwór ten nazywał się „Pastrana.“
Zaraz, tego samego wieczora cicho, grzecznie napozór przywitał Pitę, siadającą przy stole:
— Good evening, miss Pastrano!
Pita otworzyła szeroko oczy.