Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/140

Ta strona została przepisana.

to jest Władka, która względem wszystkich jest taka obleśna, ale kto wie, może to jej charakter. Taka przecież dobra i słodka, i dla mamy, i dla ojca, i dla Marcysi, teraz dla niej...
Mniejsza z tem. Pita jest tak nieszczęśliwa, że nie chce badać przyczyn, poddaje się tylko uczuciu. Nie patrzy na Władkę, bo znieść nie może wyrazu jej twarzy, wsłuchuje się tylko w jej łagodny głos.
— Mama mówi, że tak zbrzydłam! — skarży się cichutko.
Władka uśmiecha się ironicznie:
— O! mama będzie tak ciągle teraz mówiła.
— Widocznie naprawdę brzydnę.
— Co też panienka gada. Mizerna panienka, bo to już taki czas, że panienka będzie biedowała. Ale się panienka rozwinie i rozrośnie, i dopiero będzie panienka piękna. I rządca i tysiące będą za panienką latali. Ja się na tem znam.
Pita błękitnemi, marzącemi źrenicami patrzy w przestrzeń.
— Co mi tam po tem...
— E! każda panna rada, jak za nią chodzą.
— Mamcia mówi...
— Co mamcia mówi, to na wiatr. Mamcia tak mówi może dlatego, żeby panna Pita nie wzbijała się w ambicyę, żeby nie kokietowała z kawalerami.
Błękitne źrenice Pity jakoś twardo ogarnęły nagle twarz Władki.
— Z kawalerami?
— No, nie... z konkurentami. Przecie, żeby mamcia nie wiem jak pannę Pitę trzymała w krótkiej sukience, to przecież nie utrzyma i nie wmówi w ludzkie oczy, że panienka brzydka.
— Mama mnie tylko powiedziała...
— No, tak, dziś. Ale za rok, za dwa lata...