Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/145

Ta strona została przepisana.

I cichutko wysuwa się do kuchni. Jest z kuchni połączenie do przedpokoju, a z przedpokoju wejście do salonu.
Za chwilę Pita cicho naciska klamkę i staje pomiędzy fałdami portyery.
Lecz nie rusza się z miejsca, bo cała lodowacieje, i tak stoi, jak smukły posążek, a twarzyczka jej ma wyraz grozy tak wielkiej, że tylko ci, którzy nagle stają naprzeciw jakiejś wielkiej niepojętej im zbrodni, oddać ten wyraz mogą.
Plecami zwrócony ku niej, przyklęknąwszy na posadzce, Mundek pochyla się ku „serwantce“ i powoli, jakby walcząc z sobą, zdejmuje z półek drobiazgi, które ogląda chwilę. Szynel rozpostarł się na posadzce i czyni szare półkole, chłonące w siebie światło. I negle Mundek podnosi ku światłu srebrny kubeczek Pity, ten chrzestny, ten, z którego kwiatki błękitnym deszczem niezabudek padają na małego, śpiącego Jezuska — i szybkim potem ruchem, jakby nerwowo zmuszając się do jakiegoś czynu, chowa ten kubeczek w kieszenie szynelu.
Potem — ociera z czoła pot i opiera głowę o półeczki serwantki.
Jest wielka cisza. Tylko słychać, jak gdzieś w oddali na ulicy turkocze wóz i cichnie.
Picie zdaje się, że słyszy bicie własnego serca.
I znów Mundek wyciąga rękę. Tym razem bierze z półki srebrną popielniczkę, którą ojciec dostał od kolegów i jakąś pieczątkę, ozdobioną turkusikami, pamiątkę po Bóg wie kim.
Wszystko to chowa w kieszenie szynelu.
Teraz skończone.
Wstaje i chwilkę stoi nieruchomy, a Pita widzi, jak jest bardzo blady i jak jest bardzo tragicznie zrezygnowany. Ona sama czuje się także trupio blada i zdaje się jej, że prędzej skona, nim wymówi jedno słowo, które da znać o jej obecności.
Powoli Mundek oddycha ciężko i zwraca się ku drzwiom.