I nagle oczy jego dostrzegają nieruchomą postać siostry.
Następuje ciężka, niewysłowiona chwila.
Oboje patrzą na siebie i źrenice ich rozszerzają się coraz więcej, aż jak żałobne ćmy czernieją na bieli ich skostniałych twarzy i pozostają tak z wyrazem nieokreślonej trwogi.
Pierwsza Pita opuszcza powieki. Tym jednym ruchem daje uczuć bratu, że ona nic nie wie, że nic wiedzieć nie chce, że czyn jego, jak sztylet tajemny, przeszył jej duchową istotę i że został jej własnością.
Pomiędzy nimi obojgiem przesuwa się jakieś pasmo fluidu, coś, co ich łączy. Ona wie... brat spełnił w tej chwili czyn prostej kradzieży, a raczej żal bezbrzeżny nad nim ogarnia ją całą, a coś, jakaś siła jej nieznana, zakazuje jej wydać sąd nad tą milczącą sprawą, która ołowiem zaciężyła w jej sercu.
Chciałaby wyrzec tylko:
— Idź ty w spokoju!...
Lecz sił nie ma i lęka się przerwać tej bezbrzeżnej ciszy. Dusza jej zdaje się bronić jej jakiegoś odruchu drobnego, który zatarłby niepojętą dla niej wielkość tego momentu. I gdy Mundek powoli, milcząc wciąż, odwraca od niej oczy i cicho wychodzi z salonu — ona wsłuchuje się w ciężki łoskot zamykanych drzwi wejściowych i instynktownie wyczuwa, że wkroczyła nagle w dziedzinę egzystencyi życiowej, która właściwie liczy się i z krainy snów na teren działań przechodzi.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Lecz gdy w kilka godzin później cała rodzina zgromadziła się znów koło stołu, pokrytego ceratą i połykać zaczęła krupnik „na kostkach“ — w milczeniu zwykłem — Pita, siedząca naprzeciw Mundka, doznaje tak silnego natężenia nerwów, że usta jej drżą, a łyżka mimowoli z rąk wypada. Stara się przecież pokonać to nieznane jej uczucie.