Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/15

Ta strona została przepisana.

Wzrok ten pochwycił Mundek, który właśnie wchodził do pokoju.
— Pito! — wyrzekł oschle — czas już, ażebyś starała się nadać więcej inteligencyi swoim oczom. Chwilami robisz wrażenie cielęcia, które patrzy na nowe wrota. Wstyd mi za ciebie. Koledzy moi to zauważyli.
Pita nie mówi ani słowa. Coś tam z dawnego ironicznego uśmieszku jakby się przemknęło po jej buzi. Ale w gruncie rzeczy Picie jest to obojętne. Zresztą jej dziwnie wszystko jest obojętne. Zdaje się jej już od dawna, że jest ciągle widzem musowym, widzem na jakiemś przedstawieniu, które ją nie interesuje. Dopiero coś się zacznie...
Coś nadzwyczajnego.
A reszta, to, co jest teraz dla niej widzialne i przystępne, przechodzi mimo niej.
Więc błękitne jej oczy patrzą obojętnie na Edka, który powitał ją „Pastraną.“
I tak samo patrzą na Mundka, który porównał ją do „cielęcia.“
Bo w tem wszystkiem jest ona tylko widzem.
I to widzem, który czeka.

. . . . . . . . . . . . . . . . . .

Mundek mówi, że Pita śpi.
— Co z nią gadać, ona śpi!
Pita przygryza usta. Coś, jakby się zakołatało chwileczkę w jej piersi, lecz rzeczywiście i to coś usypia.
Może rzeczywiście ona śpi.
Jak królewna z bajki.
Pita przypomina sobie, że był czas, gdy ulubionem jej zajęciem było snuć w myśli bajeczne historye, w których ona była bohaterką. Całe tragedye, oblężenia, brania w jasyr, topienia się, napady zbójców... Coś bajecznego. Gdy położyła się spać, modliła się cicho: „Daj, Panie Boże, ażebym prędko nie zasnęła,“ a to jedynie dlatego, aby módz dużo, dużo snuć pięknych bajek, w których ona będzie