Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/153

Ta strona została przepisana.

— O mnie?
— Naturalnie. Przecież takie historyę to nie dla panienki szkodliwe, bo to młode... to jest młodsze, to prędko się otrząśnie. Ale na mamusię oddziałają sto razy gorzej. Byle tylko pani nam nie zachorowała.
Obleśnie, delikatnie okrywa Tuśkę i podaje jej krople:
— Proszę, proszę..
— Dziękuję. Rzeczywiście jest mi niedobrze.
— Niech pani stara się przespać trochę. Ja zajmę się podwieczorkiem.
— Moja panno Władziu!... proszę... bo rzeczywiście nie jestem w stanie. I dla męża kawa...
— E, co tam pani się o męża troszczy. Mężczyźni to sobie nic z niczego nie robią. Niech pani stara się uspokoić. Moja święta!...
I cichutko Władka wysuwa się z pokoju.
W jadalni Pita leży na sofie, osłabiona tak silnie, że w żaden sposób myśli zebrać nie może. Co się stało? Co to było? Nie wie. Widzi tylko, że Edek wysunął się do salonu, wie, że Mundek wyszedł z domu, bo słyszała jego kroki przez kuchnię i dostrzega ojca, jak stanął koło okna i patrzy niby przez szyby, nieruchomy na pozór, a tylko ręce, które ma założone w tył, kurczowo przebierają palcami.
W ręce te wpatruje się Pita. Widzi je, jak przez mgłę. Blade są i biedne, skórą obciągnięte anemiczną i koło paznogci pożółkłą. A same paznogcie, jakby u trupa, skostniałe dziwnie
Pita dalej widzi jak przez mgłę, że z pokoju matki wysuwa się Władka i że zbliża się do ojca. To Pitę nie dziwi. Dziwiłoby ją raczej, gdyby Władka nie zbliżyła się do ojca.
Wszak zajęła się nią, Pitą, następnie matką, teraz kolej na ojca. Takie już dobre u Władki serce. I Pita uznaje za naturalne, że Władka coś mówi cicho do Żebrowskiego.
Zdaje się jej nawet, że słyszy:
— Tak się bałam o pana dobrodzieja... tak się bałam, żeby to wszystko pana nie zdenerwowało. I to o mnie! Ja niewiem, jak mam podziękować.