Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/157

Ta strona została przepisana.

— Jeszcze nic. Ale stanie się coś, coś strasznego.
Pita instynktownie cofa się krok jeden:
— Z kim ma stać się ta rzecz straszna?
— Z wami, z nami wszystkimi, Boże! Boże!...
— Niech pan powie wyraźniej, proszę pana!
Lecz Tarnawicz milczy, i znów Pita widzi, jak chłopiec trze czoło rozpaczliwym ruchem.
Zdenerwowanie to udziela się Picie. Tak mało jej teraz potrzeba, ażeby znów w niej nerwy drżeć zaczęły. I to niebezpieczeństwo jakieś, które ona przeczuwa oddawna, zbliża się. Oto już zapowiadają je, mówią o niem...
Więc jest.
Jest.
Teraz ona wyciąga rękę ku milczącemu w cieniu Tarnawiczowi:
— Proszę pana, jeżeli pan wie, niech pan mi wszystko powie. Może co można zrobić, aby się to nie stało.
— Nie, nie... ja pani wszystkiego powiedzieć nie mogę.
— Dlaczego?
— Bo... kobietom wszystkiego się nie mówi.
— !
— Ale to jedno pani powiem. Niech pani powie Mundkowi, że ja... że my wszyscy jeszcze go raz błagamy, niech da spokój... niech tego nie robi... niech tego nie robi...
Łkaniem rozpaczy tętni głos chłopca.
— Powie pani?
— Powiem, powiem.
— Tylko niech pani go błaga, niech pani klęknie przed nim i prosi, prosi, po rękach całuje...
— ?
— Tak! tak! bo pani nie wie... nie wie...
Zacisnął ręce w kułak, do ust je ciśnie.
— Ach, Boże! Boże!...
Pitę zbiera lęk, i groza, i litość nad męką Tarnawi-