istotom? Wszakże Tarnawicz wyraźnie powiedział: „Wam — nam wszystkim...“ Jak? jak to uczynić? Pita nie chce badać, jakie to niebezpieczeństwo. To trudno. Wie, że się nie dowie. Tylko wiedzieć chce, co począć, aby stanąć pomiędzy niem i tymi, ku którym czarna groza bieży. Ach! ze swego wątłego, białego ciała chętnie zrobiłaby zaporę, krzyżem śnieżnym i ofiarnym rozpostarłaby się u progu, wołając:
— Życie moje weźcie!... nie czyńcie tym wszystkim krzywdy...
I mimowoli, instynktem dziwnym, nerwowym, wzrok dziecka kieruje się ku drzwiom wejściowym. Wie, że są one zamknięte dobrze, że mają zamek werthajmowski, łańcuch bezpieczeństwa, że jest nawet mała szybka, przez którą widzi się, kto do drzwi puka. Te wszystkie ostrożności przedsięwziął Żebrowski, powoli, z latami całemi, znosząc jedne po drugiem żelaziwa i stal, które wkręcał w deski, mówiąc przytem:
— He! he! zje dyabła kto się teraz do nas dobierze!..
A tu Pita czuje, czuje, że właśnie temi drzwiami wejdzie ku nim to „straszne“ i „silne.“ Ona to czuła już dawniej, lecz nigdy może z taką siłą. I łańcuchy opadną... zamki się otworzą... nic nie pomoże!...
Nawet jej wyciągnięte ręce!
Nawet ofiara jej przeczystych chęci, jej udręczonego, a tak krótkiego życia!...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Pita zesuwa się ze swego posłania, odziewa się w spódniczkę, narzuca na plecy szal i cicho, aby nie zbudzić Edka, kieruje się do saloniku.
Wie, że Mundek już powrócił. Nie był na herbacie i wieczór cały spędził po za domem. Nigdy jeszcze tak długo nie pozostawał nieobecny, i Pita czuła, że rodzice, mieli słuszność, gdy wieczorem przy herbacie siedzieli milczący i gniewni.