gle, na łańcuchy, na zakrętkę, którą ojciec kilka tygodni temu sam na dodatek wkręcił.
— Tyle zamków! tyle zamków! — myśli Pita.
Wreszcie wychodzi i Tuśka, a twarz jej wydaje się prawie lila-rose pod szafirową w kropki wualką.
— Wrócę niezadługo... — rzuca, stojąc już we drzwiach kuchennych.
— A niech pani dobrodziejka nie zapomni kupić zatrzasek większych i mniejszych — odzywa się Władka.
— Dobrze, dobrze, przecież po to tylko idę.
Wychodzi przez kuchnię i pozostawia drzwi otwarte.
(Kuchenne drzwi są zwykle otworem, tylko te „frontowe“ zabarykadowane, jak w fortecy).
Pita skończyła z palmami i teraz obchodzi zdaleka „serwantkę“. Nie jest w stanie dotknąć żadnego cacka, ani nawet spojrzeć na Jezuska. Widzi tylko, że kwiatki, które wkładała zawsze w kubeczek srebrny, zabrany przez Mundka, leżą porzucone na półeczce.
Chowa je czemprędzej w bombonierkę i w tej chwili myśli:
— Na co Mundkowi były potrzebne srebrne drobiazgi, stanowiące, ogólną, rodzinną własność?
Co on z niemi zrobił? Może dał któremu ubogiemu koledze, może... sprzedał... Ale w takim razie: na co mu były potrzebne pieniądze? Ma wszystko w domu. Może na wpis dla tych, co to o nich Kurjer pisze? A może na jakie przyjemności? Może do teatru, do cyrku, może na jakie dobre jedzenie?...
To byłoby straszne dopuścić się takiego czynu, takiego grzechu dla sprawienia sobie przyjemności; to już dla Pity jest zbrodnią!... Bo jeżeli to dla dopomożenia innym... choć i to!...
Nagle Pita czuje, jakby ją ktoś uderzył w plecy.
Myśli, że to Edek, ale on leży na łóżku ojca, ubrany, bo go bardzo ucho boli. Pita ogląda się. Niema nikogo. Ale to uczucie było wyraźne. Ktoś dotknął ją
Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/166
Ta strona została przepisana.