Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/170

Ta strona została przepisana.

— Przedewszystkiem należy ułożyć chorego. Gdzie jego łóżko?
— Brat sypia na tym szezlongu.
— Wystarczy.
— Zaraz dam pościel.
Lekarz patrzy ciekawie na tę dziewczynkę smukłą, bladą, wiotką, delikatną, a która w tej tragicznej chwili objawia nagle hart ducha i wielkie zapanowanie nad sytuacyą.
Tarnawicz zbliża się nieśmiało:
— Ja pomogę pani, panno Józefo!
Chwilę Pita ma wrażenie, że mówi do kogo innego. Lecz to ona przecież jest tą Józefą — dorosłą do czynu, do działania, skoro nie dają jej tego zdrobniałego, dziecinnego przezwiska. Spogląda z ufnością na spłakanego chłopca.
— Pan? Dobrze, proszę...
Biegnie do szafy, dobywa prześcieradła, poszewki, wydaje dyspozycye Marcysi. Ludzie, którzy wnosili Mundka, stoją jeszcze w saloniku. Władka chce się wypytywać o szczegóły.
Pita daje jej znak, aby wyszła do jadalni.
— Proszę, niech pani tu zostanie, tam trzeba spokoju!
— Tak! — potwierdza lekarz — zwłaszcza spokoju. Nasz chory jest silnie zdenerwowany, choć panuje nad sobą.
Obrzucił Mundka wzrokiem pełnym sympatyi.
— Dzielne dziecko!
Tarnawicz rozściela prześcieradła drżącemi, poplamionemi atramentem rękoma.
— O panie doktorze! — mówi zdławionym głosem — pan nie wie... pan jeszcze nic nie wie...
— Owszem, domyślam się. Zresztą w gimnazyum przecież już mówili. No dosyć rozczulań. Czy po ojca posłano?