Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/172

Ta strona została przepisana.

— Czego pani na niego?... — mówi wreszcie zdobywając się na odwagę. — Pani nie wie nic. Pani niema prawa...
— Ach, Boże mój! Cóż tu wiedzieć! To zgroza! taki młody, takie dziecko!
Lecz Tarnawicz powtarza z uporem:
— Pani nie wie nic!
Władka się czerwieni, widocznie ze złości.
— I nie ciekawam!... Zobaczymy, co ojciec powie! Właśnie idzie!...
W kuchni słychać szybkie kroki Żebrowskiego. Nie idzie, lecz biegnie. Na twarzy płoną mu dwie prawie sine plamy.
Ubrany, w palcie, zmoczony, zatrzymuje się na chwilę w jadalni.
— Gdzie Mundek? — pyta.
Tarnawicz zbliża się. Jest zdecydowany. To widać. Żyły mu nabiegły na skroniach. Jego anemiczna, zbiedzoną twarz nabiera jakiejś stanowczości i odwagi:
— Proszę pana dobrodzieja... nim pan do niego pójdzie, ja muszę powiedzieć...
— Kawaler kto taki?
— Kolega Mundka.
— Ten z trzeciego piętra, co to pani dobrodziejka... — wtrąca szybko Władka, a potem zwraca się do Tarnawicza:
— Niech kawaler nie zastępuje drogi panu dobrodziejowi. Co to znów nowego?
Lecz Pita znów wyniosłym gestem odsuwa ją na bok.
— Tatko! — mówi, stając przed drzwiami saloniku — nim pójdziesz do Mundka, wysłuchaj, co ci pan Tarnawicz ma do powiedzenia.
— Tak... tak... — podejmuje szybko Tarnawicz — ja powiem krótko. Pan szanowny nie może gniewać się na