Mundka. Pan szanowny zrozumie... on się dla całej klasy poświęcił...
Panuje chwila milczenia.
Jest to jeszcze nie jasne, a przecież jakby jakaś zorza, jakiś blask bije z tych słów.
— Jakto? jakto?... — wyrywa się wreszcie ze zbielałych ust Żebrowskiego.
— Pan wie... my mieli ciągłe prześladowania od Korffa. On nas tak gnębił, tak prześladował... My zrobili, co mogli. Nic nie pomagało. Nam życie zbrzydło. My znów wiedzieli, jakie będą cenzury. A potem to zachowanie się względem nas! My się skarżyli. Nic. Groch na ścianę. Tak my myśleli, że jak się stanie wreszcie jaka straszna rzecz, to wreszcie klasę od Korffa uwolnią i nas oswobodzą od takiego prześladowania. My chcieli coś zrobić... niewiedzieliśmy co. Ale Mundek sam powiada. Trzeba, żeby się który z nas w klasie na godzinie zastrzelił... My się przelękli. A on mówi: „Ja to zrobię!...“ I zrobił.
Żebrowski aż oparł się o ścianę.
— Dlaczego... on?
Tarnawicz oczy spuścił. Chwilę milczał. Wreszcie cichym głosem wyrzekł:
— On jeden miał odwagę!... Poświęcił się za nas wszystkich!
— Za wszystkich!... — powtarza Żebrowski.
I znów milczenie.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Nikt nie płacze. W niczyich oczach łez niema, tylko serca biją przyśpieszonem tętnem.
Poświęcił się dla wszystkich...
Oto jest ten Czyn wielki, to jest to poświęcenie nie poszukiwane mozolnie, aby uczynić zadość wewnętrznej potrzebie, lecz ofiara taka, która obejmuje sercem całe światy i trupem młodym pada na stos ofiarny.