Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/175

Ta strona została przepisana.

— Otwiera usta, kładzie w nie rewolwer... Ja go wtedy szarpię za rękę. Strzał poszedł w bok... przebił policzek... Kula gdzieś zginęła... Mundek zemdlał... Zanieśli go do pokoju nauczycieli... Tam był inspektor... przyjechało Pogotowie... i to już wszystko!
Pita patrzy na ojca. Widzi, że ta jego nieruchoma, jakby drewniana twarz ma wyraz jej nigdy nieznany. Małe oczy, zwykle szklane i blade migocą pod drżącemi powiekami. Bez słowa, odsuwa Tarnawicza i chwiejnym krokiem idzie ku drzwiom saloniku. Wszyscy się usuwają przed tym ojcem, który ma w sobie cały Majestat bólu i trwogi.
Oto wszedł do pokoju. Stanął chwilę i patrzy na Mundka, który swe ogromne, tajemnicze źrenice skierował ku ojcu.
Patrzą na siebie długą chwilę. Nie mówią nic słowami, lecz wzrokiem porozumieli się, odczuli wreszcie i dusze ich wybiegły ku sobie.
Syn wyciąga wreszcie powoli rękę, bladą, bezsilną.
I oto dzieje się rzecz wielka i wzniosła.
Ojciec do tej ręki przypadł...
I całuje ją!

. . . . . . . . . . . . . . . . . .

Tę rękę dziecka — ojciec całuje.

. . . . . . . . . . . . . . . . . .

Bo on poświęcił się za wszystkich.

. . . . . . . . . . . . . . . . . .

I dlatego rękę syna — całuje ojciec!

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ.