Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/178

Ta strona została przepisana.

Teraz coraz częściej mnie nazywają „Józią“, ale nikt mi nie mówi „panna Józefa“, on pierwszy.
Patrzy znów na kwiat, wciąga w ruchome nozdrza jego woń rozkoszną.
— Ty śliczny, ty biały, ty cudzie... — mówi do niego, a głos jej ma te bezwiedne intonacye, które kobiety pieszczotliwym słowem nadawać umieją.
Niektóre kobiety!
Takie, jak panna Józefa!
— Ale co ja z tobą zrobię? — kłopoce się dalej — przeczuwam, że mama się będzie gniewała. Może cię wyrzuci?... Tembardziej, że to od Tarnawicza.
Bo Tarnawicz, choć teraz już ma prawo wstępu do domu Żebrowskich, nie cieszy się u Tuśki łaskami. Nie okazuje mu tego ze względu na wdzięczność, jaką mu winna za uratowanie życia Mundka, lecz Pita subtelnością swoją doskonale to odczuwa.
I przykro jej to przykro, bo ona Tarnawicza lubić zaczyna, pomimo, że nie jest wcale dystyngowany i raczej brzydki chłopak. Ale to pierwsze wrażenie, jakiego doznała, to wrażenie jakiegoś spokoju, gdy spojrzał na nią po raz pierwszy, powtarza się ciągle. Te jego wielkie siwe oczy umieją patrzyć na nią łagodnie i wypijać z niej niepokój i trwogę.
A potem... mówi jej: „Panno Józefo“...
Więc przykroby jej było bardzo, gdyby mama hyacent ten wyrzuciła z domu. Co począć? co począć? Drzwi od schodów się otwierają. Wchodzi Władka w nowym słomianym Windhorście z opaską skórzaną. Jest zgrzana, zarumieniona i prawie przystojna. Spóźniła się dzisiaj. Od progu obleśnie winszuje Picie imienin:
— Sto lat, bogactwa i dobrego i pięknego męża! — mówi, śmiejąc się — a teraz już niedługo, bo co tydzień panienka ucieka z sukienki i mamcia kazała mi przynieść żurnale.
— ?...