Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/179

Ta strona została przepisana.

— Aha... będzie długa suknia!
Pita zarumienia się gwałtownie.
— Dla mnie?
— No, przecież nie dla Edka.
— Ależ ja mam dopiero...
— Co tam lata! Panienka tak wyrosła, że po prostu coś nadzwyczajnego. To już nieprzyzwoicie w krótkiej sukience chodzić... O! od kogo ten hyacent?
I Władka chce swój nos wsunąć między kwiatki, lecz Pita unosi wysoko wazonik.
— Dostałam.
— Od kogo?
— Od... pana Tarnawicza.
— Co?... a to błaźniuk. Cóż to? konkurent?
— Ach! jakże można tak mówić.
— No co? Przecież tylko konkurenci dają kwiaty pannom.
— Tak panna Władzia myśli?
Przecie wiem, co w świecie uchodzi.
Pita patrzy smutno na kwiatki.
— Mój Boże!...
— Ja wiem, że panna „Józefa“ — bo tak już teraz trzeba będzie mówić — że panna Józefa martwi się, co mamcia na ten prezent powie.
— A zkąd panna Władzia wie?
— No, ja już mam taki nos. Ja wiem, jak trawa rośnie. Ale chce panna Józia, to ja panienkę z kłopotu wybawię. Oto powiem, że to ja panience ten kwiatek darowałam.
— Ale to będzie kłamstwo.
— Ale!... wielka awantura. Jedno kłamstwo mniej, więcej, świat się nie zawali. Wszyscy kłamią całe dni, a w nocy nie kłamią, bo... śpią. Idę do mamci, a panienka niech kwiatek do żardinierki wstawi.
— Nie! nie!