znów w zacieśniony krąg domowego istnienia, stała się rzecz dziwna, niepojęta.
Mundek stał się teraz jakimś sędzią surowym ich czynów, ich myśli, ich dążeń.
On nie sądził może, zamknięty w przeżytej chwili, lecz im się tak zdało. I jego milczenie, jego spojrzenie głębokie ścigało ich dziwnie i drażniąco. Czuli się mali i drobni, a w tem codziennem potykaniu się o doskonałość szlachetnego porywu, mieli wrażenie, że spada na nich nieustanny wyrok wzgardy, szeptanej dokoła przez niewidzialne, a szeroko bijące w powietrzu uskrzydlone duchy. Mimowoli zbliżali się do Mundka z jakiemś uczuciem szacunku i uniżenia, i gdy oddalali się od niego, doznawali jakby ulgi i powrotu do normalnych warunków. To „samobójstwo“, o którem czytywali w Kuryerach od lat całych, i które przedstawiało się im, jako dziw niepojęty i potworny — było pomiędzy nimi, stało się czemś ujętem i istniejącem. I to także wytrąciło ich z równowagi i przejmowało strachem.
Gdy rozmyślali o powodach czynu Mundka, tracili dech z ogromu nieprzebytych przez nich nigdy podobnych myśli, gdy zastanawiali się nad sposobem wykonania tego czynu, przeszywał ich dreszcz wrodzonych przesądów i wierzeń.
Nie przyznaje się nikt w tym domu do tego, co czuje w tej chwili; kryje to w głębi duszy. Raz tylko Żebrowski, rozmawiając z synem, wtrącił słowa:
— A gdyś się zabijał, czy nie myślałeś o nas?
Mundek nie zwrócił na ojca oczy, patrzył wciąż w przestrzeń.
— Myślałem o wszystkich...
— Więc i o nas?
— Mówię o wszystkich, o ludziach wogóle, więc i wy..
Urwał, lecz Żebrowski podjął:
Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/182
Ta strona została przepisana.