Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/186

Ta strona została przepisana.

W kąciku słucha Pita, słucha, co mówi ojciec i brat.
Słucha i pojmuje. Lotem chwyta i rozumie teraz dlaczego Mundek był dla niej tym Cherubem o skrzydłach złocistych, dlaczego, gdy myślała o nim podczas jego wieczornych wycieczek, jakieś tłumy, jakieś gwary, jakieś ogromne świątynie zjawiały się w jej umyśle.
To były właśnie te światy dla niej zamknięte i może niedostępne nigdy, światy dziwne a wielkie, w których nie zachodzi słońce miłości i prawdy, choć napozór tam ciemno, mroźno i strasznie. Trupy tam padają i leżą skostniałe, jakby drogowskazy dla tych, którzy biegną, szukając ścieżek.
Gdyby Picie kazał kto to uczucie sformułować w słowa, nie potrafi tego uczynić z pewnością. Lecz ona to czuje, ona drży cała i zdaje się jej, że to, co wydało się jej w pierwszej chwili niepojęte, to jest poświęcenie się Mundka „dla całej klasy“, jest teraz dla niej nietylko zrozumiałe, ale że i ona Pita — umiałaby tak samo zabić się, ażeby innym w jakiś sposób śmiercią swą dopomódz. Nie chce myśleć oddzielnie o każdej z tych istot, dla których miałaby śmierć ponieść.
Naprzykład panienki z kursów, gdzie uczęszcza — gadatliwe, złośliwe, zakochane w sobie. Każda z nich, biorąc ją z osobna, budzi w Picie wstręt. Lecz razem w tłumie, zlewając się w jakąś masę cierpiących i prześladowanych, w ogrom uciśniętych, stają się tą ogromną wartością, godną, aby dla jej dobra Pita położyła swe życie w ofierze.
— Tak, mogłabym się także zabić... — myśli Pita, patrząc na brata — mogłabym; nicby mnie nie wstrzymało. Zrobiłabym to, co Mundek... tak...
Jednakże jakaś myśl przewija się jej mimowoli, prawie nieuchwytna, ale nurtująca.
— Zrobiłabym to cicho, cichutko w kąciku, wtedy, gdy byłabym sama, aby mnie pozostawiono w spokoju