Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/191

Ta strona została przepisana.

lalki. Tylko usta zacisnął silniej, ramiona podniósł bardzie do góry.
Natychmiast zwraca się ku niemu Tuśka:
— I co?...
Wypędzony!
— Ach!...
— I zakaz przyjęcia do innych gimnazyów.
— A!...
Nastaje głucha, ciężka cisza. Żebrowski zsuwa z siebie palto, które Władka natychmiast podnosi. Wszyscy milczą. Na progu salonu zjawia się Mundek. Stoi i wsłuchuje się w tę ciszę. Pojął odrazu i zrozumiał. Na twarzy jego jednak nie odbija się żadne wrażenie.
Snadź nie spodziewał się nic innego nad to „wypędzenie“ zwykłe i natychmiastowe.
Tuśkę ogarnia gorączka.
— Więc co? więc co? — woła nagle — więc co teraz?...
Żebrowski zamyśla się i wreszcie rzuca powoli, jakby nieśmiało:
— Może do szkoły prywatnej?
— Nie mamy na to... — odpowiada twardo Tuśka.
Lecz nagle Mundek odzywa się, nie poruszając się z miejsca:
— Nie, najlepiej będzie, jeżeli ja wyjadę.
Wszyscy zwracają się do niego.
— Gdzie chcesz jechać? — pyta go Tuśka.
— Do Galicyi. Tam skończę i pójdę na uniwersytet.
— My nie mamy na to również.
— To mniejsza. Dam sobie jakoś radę. Nie zginę.
— To niepodobna.
I znów długa, ciężka cisza.
Pita wcisnęła się w kącik za kredensem. Ona patrzy na Mundka i czyta w jego napozór niezmienionych oczach, że w Mundku budzi się pragnienie wydo-