Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/194

Ta strona została przepisana.

Lecz od chwili, gdy wyjazd jego postanowiono, ożywił się nagle. Być może, iż było to podniecenie sztuczne, nerwowe, lecz było. Ze łzami w oczach śledzi brata Pita. Widząc go pełnego pragnienia, aby jechać jaknajprędzej, nie może pojąć, jak mało żył on z nimi w tych ścianach, jak lekko odrywa się od tego, co było jego mimo wszystko.
I zdaje się jej, że dopiero teraz poznała, jakie nici wiążą ją z tym bratem, który przechodził mimo niej wyniosły i obojętny. W serduszku jej tworzy się bolesna rana, próżnia, której już nic zapełnić nie zdoła.
Dlatego w to południe wiosenne Pita, klęcząc przed kuferkiem Mundka, cicho płacze.
Zajęta jest obecnie układaniem w małem pudełeczku szpilek, igieł, nici — drobiazgów kobiecych.
— Dam mu to do kuferka — myśli. — Może mu się przydać nieraz.
Ogląda się, pragnie coś jeszcze wziąć z tego „domu“, aby mu przypominało ich wszystkich.
— Dałabym mu Jezuska! — myśli. — Ale co? on nie wierzy... on mnie wyśmieje.
Mundek jedzie dziś wieczorem do Krakowa. Żebrowski się zapożyczył i daje mu na drogę i pierwsze wydatki. Przygotowano kurczę, trochę szynki, bułeczki. To wszystko Władka zawinęła w czysty papier, owiązała sznurkiem.
— Trzeba mu to włożyć do wagonu; — mówi Tuśka — inaczej on nie weźmie.
Wszyscy mają jakiś niezrozumiały lęk przed Mundkiem, lęk, który im jakby ciężył niewyraźnie, jakby im ból sprawiał.
Wszyscy, z wyjątkiem Pity. Ona nie lęka się Mundka, ona ma dla niego bezgraniczne uwielbienie.
I teraz, gdy stoi tak przy oknie, łzy jej padają gradem po twarzy i to uwielbienie wzrasta do takiego ogromu, iż opisać go nie jest w stanie.