Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/197

Ta strona została przepisana.

— Nie mam teraz czasu — usprawiedliwia się sama przed sobą — tyle się teraz u nas dzieje. Wszystko przemyśleć muszę.
Teraz dodaje:
— Jak Mundek wyjedzie, zacznę się znów kochać po dawnemu.
I dziw.
Doznaje na tę myśl tylko przykrości. Niema tej słodyczy bolesnej, jakiej doznawała dawniej, a która wykwitła, jak róża polna wśród cierni.
Naturalnie — skoro Pita jest w kuchni, jak wywołany czarodziejską różdżką, zjawia się często Tarnawicz.
Ktoś podejrzliwy mógłby Bóg wie co przypuszczać, ale tak nie jest. Ot... zwyczajnie, mieszka piętro wyżej, jedne ma schody, więc często po nich biega. Pita tak myśli i zawsze rada jest, gdy ta, trochę krępa, postać uczniaka zjawi się we drzwiach.
Dziś zwłaszcza pragnęła bardzo z nim widzieć się jeszcze przed odjazdem Mundka. Chodzi bowiem o ważną kwestyę. Cała klasa dawnych kolegów Mundka chciała odprowadzić odjeżdżającego na kolej. Naturalnie, miała to być dla Mundka niespodzianka. Urządzał tę owacyę pożegnalną Tarnawicz. Picie aż serce biło z radości na myśl o tem.
— Będzie to ślicznie — myślała — i zasłużenie. Dla nich chciał umrzeć, a więc oni mu winni taką radość. Bo choć Mundek uda, że go to tak bardzo nie cieszyło, to przecież będzie rad...
Więc gdy Tarnawicz zjawia się we drzwiach kuchennych, spocony i zgrzany, Pita porywa się ku niemu:
— No... cóż? będziecie? wszyscy? Tylko pamiętajcie się nie spóźnić...
Lecz Tarnawicz jest jakiś zmieszany. Gryzie wargi, pociąga pasek od bluzki.
— Bo... bo... — mówi cicho.