Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/198

Ta strona została przepisana.

— ?...
— Nie wiem, jak mam to pani powiedzieć.
— ?...
— Oni...
— No co? oni...
— Oni nie przyjdą.
Pita otworzyła szeroko oczy:
— Dlaczego?
— Bo to grozi, grozi...
— No, no...
— Wydaleniem!
Na Pitę uderzają ponsy.
— A!... — mówi z uniesieniem — to tak? a Mundek to mógł dla was chcieć życie poświęcić, a oni, a oni...
Tarnawicz oczy w ziemię wbił.
— Panno Józefo, nie można tak bezwzględnie. Oni chcieli, ale po dłuższej naradzie... poddali się pod głosowanie. To grozi... wilczym biletem dla każdego.
— Och!... wielka rzecz. Mundek ma przecież także wilczy bilet i to przez nich.
— Tak. Ale Mundek ma rodziców, którzy mają za co go wysłać do Krakowa, a my wszyscy...
Z oczu Pity aż strzeliły dwa płomyki.
— To i pan?
Znów milczenie.
Pita brwi ściąga, prostuje się i odwraca.
— Ha... skoro tak...
— Panno Józefo! jeżeli mnie wypędzą, co ja zrobię? Tak ciężko. Panno Józefo! proszę to zrozumieć...
— Nie. To wszystko dla mnie niepojęte. Bardzo dobrze Mundek robi, że wyjeżdża. Co miałby między wami robić! Żegnam.
— Panno Józefo!...
— Ach! proszę mnie zostawić.
Pita wchodzi do pokoju, wzburzona do żywego. Jej