Prawda. Ale to smutno jest być tak ciągle smutną. Może później kiedy będzie weselej. Ale Tarnawicz mówił, że to jest smutek beznadziejny i że to już będzie tak ciągle i jeszcze gorzej.
Dalej mówił, że my jesteśmy „tragicznym narodem“...
Jak się zastanowię, to on ma racyę.
Jeszcze mi ciężej po takiej z nim rozmowie, a przecież bardzo pragnę, aby z nim mówić. Tylko to bardzo rzadko się nam udaje, bo ciągle jest ktoś. A to są przecież takie rzeczy, o których można mówić tylko we dwoje.
Nie mogę jakoś zdobyć się, aby napisać to, co mi się wydarzyło i dlaczego się przestałam ko.... Nawet teraz, odkąd Tarnawicz tak to ślicznie powiedział o tym „tragicznym narodzie,“ to już wydaje mi się nie takie okropne i nie takie straszne. Bo to są przecież moje własne, drobne sprawy. I tak mi się zdaje, że to się wszystko w jakimś kojcu działo, w tym dziedzińcu, po za zamkniętą bramą. Więc to chyba nie jest takie znów ogromne zmartwienie. A ta tragiczność moja niby, jako kogoś, który przecież jest także z narodu tragicznego, jest większa jakaś i prawdziwie smutna. Uczuwam z tego powodu ulgę i pewne zadowolenie, że mogłam to zrozumieć. Bo mi wstyd było przed samą sobą martwić się o to, co się stało.
Naprawdę, im więcej nad tem wszystkiem myślę, tem ta sprawa z Ket..... wydaje mi się coraz brzydsza i zaczyna mnie przejmować wstrętem. Za karę, że się w takim koch...., muszę napisać, jak było.
Otóż tak: W kuchni zrobił się krzyk. Mamci nie było. Panna Władka leci do kuchni patrzeć, co takiego. Ja za nią. Edek za mną. A tu we drzwiach od sieni stoi Marcysia, trzyma się pod boki, cała czerwona, i wrzeszczy:
— A to ci się rozbija... widzisz go!