ręce. Choć mi byli nieznani, ale ja ich znałam. I zaczęłam razem z nimi śpiewać i modlić się za wszystkich. Tak mi było, jakby się nagle we mnie serce rozwarło i chciało dobra nietylko dla siebie, ale i dla tych wszystkich, którzy w Matkę Boską patrzyli. A nawet i za takich, którzy nie wierzą. Bo choćby Mundek, choćby Tarnawicz — zresztą wszyscy chłopcy, a może i starsi panowie. Oni wszyscy nie wierzą teraz. Są podobno i takie kobiety. Ale to nic. Ja i dla nich oddałabym chętnie dużo, ażeby byli szczęśliwi.
Muszę powiedzieć jakoś Tarnawiczowi, ażeby sobie lepiej czyścił paznogcie, bo mamcia, aż się wstrząsa z obrzydzenia, gdy o nim mówi. Tylko, jak tu powiedzieć? On jest przecież bardzo biedny i może niema szczoteczki nawet. A przecież chciałabym, ażeby go nic złego u nas nie spotkało. Mamcia mówiła: „Mógłby zostać na herbacie, ale ma takie brudne paznogcie...“ Pewnie, że to nie ładnie, ale ja nie wiem dlaczego mnie to u niego nie razi.
To dziwne.
Tak się wcześnie tego roku wszystko rozwinęło! Ogromny bukiet bzu stoi na stole. Boże! jaki cudny zapach, aż w głowie się kręci. Władka szukała w każdej gałązce „szczęścia.“ Na to nadszedł tatko. Ona wzięła taki kwiatek ze „szczęściem“ i podała tatce. Mówi: „Dla pana dobrodzieja ode mnie szczęście...“ Tatko wziął i ogromnie był jakiś nieswój. Zdaje mi się, jakby się zaczerwienił, tylko, że to u tatki nie widać, bo jest bardzo blady, a nawet żółty. Nawet jej nie podziękował. A ona się ciągle śmiała tak nieprzyjemnie. Ona się teraz tak do tatki śmieje. Może chce tatkę rozweselić, bo tatko bardzo jakiś wygląda nieswój i niespokojny. Może się tatko martwi o te pieniądze, które musiał na wyjazd Mundka wydać? Pewnie. A tu wiosna i trzeba znów nowy kostium dla mamci i dla