Przeczytałam to, co wczoraj napisałam. I naprawdę tak jest. Często, jak się już coś powiedziało, to człowiek sam to słucha i dziwi się. Jakby ktoś obcy zupełnie powiedział. Dopiero później przychodzi myśl. A co najdziwniejsza, to jest to, że zwykle takie powiedzenia są złe, są takie, za które się wstydzić trzeba. Te dobre to ciężej się z nas wydobywają. Mnie to zastanawia. A może to bardzo naturalne. Nie wiem.
Byłam wczoraj z rodzicami w teatrze, w krzesłach. Mama była bardzo ładna, i lornetowali na mamę. Byłam kontenta, bo mama jest wtedy w dobrym humorze. Sztuka była bardzo rom...... i mamcia mówiła do tatki, że to nie dla panien, i że szkoda, iż mnie wzięli. Ale nie wiem dlaczego, bo mnie to wszystko jedno. Ja wiem, że to nie jest tak naprawdę, więc co mnie to obchodzi? A panienek było pełniutko. Wszędzie siedziały, biało przeważnie ubrane, i bardzo się śmiały razem ze wszystkimi. Ja się także śmiałam, żeby nie wyglądało, że się czegoś dąsam, ale się wcale nie bawiłam. Myślałam o innych rzeczach, jakichś smutnych. I tak jakoś mi było...
Tak dużo wczoraj się nasłuchałam na scenie o koch.... Ciągle mówili: „Koch..,“ a to znów: „Czy mnie koch...?“ A Tecia Trapszo była bardzo milutka za panienkę w białej sukni i wołała do Śliwickiego: „Koch... cię i jestem szczęśliwa.“ — To wszystko jest kłamstwo. Ja wiem, że to ogromne nieszczęście i męczarnia. A potem tak przykro i czegoś wstyd, że się było głupią.
Tarnawicz powiedział mi, że na placu św. Aleksandra były szubienice i że tam wieszali! Ile razy idę na nabo-