żeństwo majowe, to żegnam się, a serce mi się ściska strasznie na tę myśl. I wtedy rozumiem, że to jest straszne, a nie takie tam historye z tym rząd... i różne głupstwa. Chciałabym kiedy módz tak postać na tym placu długą chwilę, i nic nie mówić, i żeby nikogo nie było, tylko żeby gdzie, niegdzie paliła się latarnia. Zdaje mi się, że nawet modlićbym się nie mogła za ich dusze, tylko takbym patrzyła na ten plac i myślała, jak to było...
Zupełnie wiosna. Zupełnie się rozwinęło. Gram z Tarnawiczem w zielone, ale jakoś nam nie idzie. On zapracowany. Dam lepiej spokój.
Co tu począć, aby mamcia była ze mnie zadowolona? Jak byłam mała, to mamcia jakoś mnie tak przy sobie trzymała i była kontenta, i brała mnie z sobą na spacery i do teatru. I patrzyła się na mnie inaczej, czesała, ubierała. Teraz — to mi tak czasem dziwnie. Mamcia patrzy na mnie badawczo, jakby coś chciała we mnie odkryć, jakbym coś złego robiła. I tak mi się mamcia codzień przypatruje, jakby mnie nie znała, jakby mnie dopiero pierwszy raz widziała. Ja wiem, że nie jestem ładna, bo jestem chuda i blada, ale to nie moja wina. Jem rosół i piję żelazo bardzo regularnie. Mamcia jest bardzo ładna, taka różowa, tak pełna. Ja nigdy taka nie będę. Ja chciałabym być ładna, nie dla siebie (bo co mi potem), ale dla mamci, bo to byłoby jej może przyjemnie. Choć znowu raz, gdy włożyłam niebieską bluzkę i Władka mi włosy zapiekła, to wyglądałam lepiej. Ale mamcia przypatrzyła mi się i jakby się nachmurzyła, choć powiedziała, że „jest dobrze...“ Już tak staram się, aby mamci dogodzić i z drogi schodzę, i o nic się nigdy nie pytam, i udaję, że z Tarnawiczem nie rozmawiam, i to, że jestem zdrowa. Ale mamcia wiecznie niezadowolona. Choć nietylko ze mnie. Ale ze wszystkiego