Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/219

Ta strona została przepisana.

Doprawdy — to tak wygląda, jakby tatuś chciał się nas pozbyć z Warszawy na lato. Przecież w takim Mokotowie, to nawet czystego powietrza niema.

3 lipca.

Już mieszkanie wynajęte. Jedziemy dwunastego. Jestem jakaś smutna. Nie wiem, co będzie z Tarnawiczem. Jeżeli przez wakacye nie będzie uczył Edka, to będzie dla niego krzywda, bo urwie mu się lekcya, a on dla Edka stałe lekcye porzucił. Możeby napisać do Mundka. Przecież on mi kazał pisać do siebie, jakby się Tarnawiczowi działa jaka krzywda. A potem: co też będzie ze mną? Pisać tam, to chyba będzie trudno, bo to podobno tylko dwa pokoiki. Więc ani się wypisać ani choć cokolwiek porozmawiać tak, jak z Tarnawiczem. Napiszę do Mundka. A jeżeli to popsuje? Jeżeli właśnie mamcia się rozgniewa i uprze?

4 lipca.

Ogromnie dużo zaczyna się szykować na to letnie mieszkanie. Mamcia wzięła na rachunek kretony i muśliny, dla siebie i dla mnie. I także hamak, i firanki, i papier na muchy i cały bochen sera śmietankowego, i wszystkiego masę. Marcysia okropnie zła, że jedzie, ciska wszystkiem i mówi nieprzyzwoite słowa. Mamcia także zła, ale bardzo się o empirowe suknie troszczy. Mamcia będzie miała wszystko szafirowe, a ja różowe. Parasolki białe. Tatko raz tylko wzruszył ramionami i powiedział, że to szkoda pieniędzy, bo tam psa niema, ale mamcia się rozgniewała i powiedziała, że się nie ruszy z Warszawy i tatko zaraz zaczął mówić, że żartował, bo tam z Marcelina przez płot masę ludzi widać. Do Mundka poprostu nie śmiem pisać. A z Tarnawiczem boję się tego tematu zaczynać, bo widzę, że on bardzo smutny i tak patrzy po nas i po tem, że się to tak przygotowuje do tego wyjazdu!