Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/22

Ta strona została przepisana.

— Panienki, proszę do ukłonów! Zaczniemy od dworskiego. Za chwilę, panienki: raz, dwa; na lewej nodze się oprzeć, a prawą zakreślić wielkie koło, tak... raz, dwa.
I Pita, córka skromnego urzędnika, kłania się nizko, kłania się ślicznie, kłania się dworsko, niby przed tronem, niby na pokojach dworskich.
— Raz, dwa — tak — a teraz trzy — nogą szerokie koło...

. . . . . . . . . . . . . . . . . .

A czas mija, leci, i szelestu jego skrzydeł nawet nie słychać.
A zbliża się dla tych dziewcząt chwila wielkich tajemnic, wielkich abnegacyj, wielkich posłannictw. Zbliża się dziwna, surowa i nieunikniona.
One zaś zwinęły swe skrzydła, które je niosły po przecudnych ogrodach, pełnych dziecięcych pragnień.
Zwinęły skrzydła, a dokoła nich aureola dziecięcego szczęścia gaśnie. Straciły pierwotną świeżość pierwszych wrażeń i idą, pchane tragiczną siłą swych przeznaczeń. Serca ich drżą, bo nie wiedzą, w jaki takt uderzyć, aby starczyło im siły i ciepła na całe istnienie. A przecież z tych serc należy jeszcze zostawić coś, gdy się trumna nad nami zamyka. Więc na to choćby mały balecik musi być powoli przygotowywany — na to i na wiele innych rzeczy.
Tymczasem, dziewczęta rzędem, w salonie oświetlonym mlecznym blaskiem, studyują pilnie... dworskie ukłony.
— Raz, dwa — tak... a teraz niżej, niżej, cały korpus...
Jeszcze niżej.





II.

Dziewczęta się rozeszły. Oprócz dwóch sióstr Rościszewskich, wszystkie zamieszkują tę samą kamienicę. Cztery oficyny, więc dużo takich Żebrowskich pomieścić się