Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/220

Ta strona została przepisana.
5 lipca.

Nie — doprawdy — co się stało! To przecież aż...


Tu się urywa na razie dzienniczek Pity.





IV.

Oto co się stało.
W gorączce przygotowań do „letniego mieszkania,“ które mimowoli Tuśką owładnęło — potrzeba było koniecznie mnóstwa „drobiazgów,“ które choćby za rogatkę mokotowską wyjechać muszą, bo „mogą być potrzebne.“ Tuśka kryła się z tą gorączką przed mężem i nawet przed sobą samą, bo to letnie mieszkanie, o kilka kroków od miasta, w jakimś sadku, wydawało się jej poprostu parodyą. Przytem ciągle potrącały się w niej jakieś, jakby zastygłe struny, ten wyjazd do Zakopanego, te przygotowywane tualety, tamto... tamto...
Drżało w niej coś w głębi, jakby ptaszę zbudzone, a tak troskliwie ukołysane. I były chwile, gdy serce jej ściskała jakaś rozpacz głucha.
— To nie to... nie to...
Niemniej przecież zaopiniowała, że nawet na Mokotów nie ma co włożyć na siebie. Bo już tak jest. Kobieta nie ma nigdy co włożyć na siebie, zwłaszcza w chwili wyjazdu. I to jest ogromną pociechą i rozrywką, łagodzącą okrucieństwa rozstań, porzucań, choćby chwilowych, rozłąk czasem tragicznych.
— Niemam co włożyć na siebie.
I myśl szybuje po krainie gałganków, oczy zamglone łzami przebiegają wystawy sklepowe.
— Szara bluzka, szara spódnica...
I zaraz obok: