Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/221

Ta strona została przepisana.

— Jutro, jutro... o tej porze...
A potem prawie jednocześnie:
— Może kupić sobie czapkę angielską? Będzie mi do twarzy.
Więc i Tuśka trzepoce się w wirze wspomnień, ale nie ma co włożyć na siebie nawet na Mokotów.
— Granatowy kreton, dla mnie dosyć — myśli z gorzką ironią.
— Jestem stara, stara, stara. Mam dorosłą córkę... wystarczy granatowy kreton. I na Mokotów!
O białe, jasne wełny zakopiańskie, jakżeście dalekie!...
Lecz i te kretony trzeba kupić, skrajać, przybrać. Władka radzi karczki koronkowe.
Tuśka wzrusza ramionami.
— Nie, nie — po co? Gładkie, proste bluzy.
— Dlaczego?
— Bo tak chcę.
Jest okrutna dla siebie. Rozszalały się w niej wspomnienia. Chwyciłaby się za włosy i tarzała po ziemi.
Dla siebie nic, nic.
Prawie lubuje się w tym bólu.
Nic, nic.
Władka zapowiedziała, że za rogatki nie pojedzie. Zostanie w mieście. Siostra jej niezdrowa. Musi dzieci doglądać. Ale co jakiś czas się zjawi, zrobić jakieś małe reparacye. Och! nawet przenocuje. A w porze smarzenia konfitur to już będzie stale.
— Moja panno Władziu! — prosi Tuśka — bo ja bez panny Władzi, to jak bez ręki. Zresztą tam pustkowie. Co tam robić!
— Była tam pani dobrodziejka?
— Nie!
— Tam może ładnie.
— Panna Władzia zna ten kąt?
Władka zmieszała się troszkę.