Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/226

Ta strona została przepisana.

ma popędu nagle zbudzonej istoty, garnącej się do twarzyczek kwiatów, pod ramiona drzew.
Nie żyją — przechodzą...
Czasem jakiś staruszek patrzy spłowiałemi oczyma na piękno stokroci.
— Bo już odchodzę... — myśli.
I wszyscy, mimo świątecznych strojów, są smutni. Może nawet smutniejsi tak wśród zieleni i powietrza.
To od razu Pitę chwyta za serce.
— Jesteśmy tragicznym narodem... — myśli — tak, tak. Tacy wszyscy niepewni i ciągle się czegoś boją!
Tu i owdzie ludzie szepcą na ławkach.
Pita wie, że to o wojnie. Tam daleko takie dzielne srogie kolorowe laleczki w kimonach... Pita często także cicho szepce o tem z Tarnawiczem. Już tylu lekarzy powyjeżdżało z Warszawy. Co z nimi będzie? Te laleczki takie srogie podobno...
Więc jakiś krwawy upiór przez ogród, wśród zieleni, jakby się przesuwał. Stójkowi u bram stoją wyprostowani. Nie wpuszczają do ogrodu ludzi źle ubranych.
Ale widmo czerwone, odziane w łachmany, wsunęło się pomiędzy kratami i włóczy się tak dziwnie...
Ludzie o niem szepcą, na kwiaty nie patrzą, chyba tacy, którzy już o niczem nie myślą, tylko o tem, że już wkrótce mają zupełnie „odejść.“
— Chodźmy koło teatru — proponuje Władka — zobaczymy aktorów.
Skręcają ku wielkiej szopie, bezkształtnej i brzydkiej.
— O!... od tyłu stoją już przed wejściem za kulisy... i uczniaki im się przypatrują.
Barwna, jasna gromadka kobiet rozmawia półgłosem. Oparły się o stos dekoracyjnych przystawek. Tu i tam stoją mężczyźni. Jeden z nich usiadł na fotelu złoconym, obitym błękitnym aksamitem. Meblarze wnoszą sprzęty w otwartą czeluść sceny. I nagle wieje jakby pewna bez-