Pita milknie.
Przypomina się jej, jak piła wtedy u Płonki rozliczne likiery.
— Benedyktynka jeszcze więcej nudzi, niż abrykotina — mówi nagle, jakby do siebie.
— Nie — odpowiada stanowczo Władka. — Benedyktynka pachnie ziołami i przez to jest obrzydliwa.
Pita, zdziwiona, spogląda na Władkę.
— Panna Władzia piła likiery?
Władka jest jakby podniecona:
— O jej! albo raz!...
Pita namyśla się.
— A ja raz wtedy — mówi poważnie.
Idą chwilę w milczeniu.
— Mamcia lubi tego aktora? — pyta wreszcie Władka.
— O! bardzo!.. i będzie kontenta, jak go przyprowadzimy.
— Pewnie!..
— Tylko, żeby on na nas poczekał.
— Niech się panienka nie boi, poczeka. Sam przecie zaproponował, żebyśmy poszły po sprawunki i wstąpiły z powrotem go zabrać. Trzeba się śpieszyć.
— Śpieszmy się, moja złota, śpieszmy!...
Władka zaczyna się śmiać.
— Panienka się jeszcze w nim zakocha.
Pita poczerwieniała.
— Co też panna Władzia mówi! Przecież to aktor.
— No, właśnie. Każda panna kocha się choć w jednym aktorze. Mężatka także.
— Ach!..
— On często u was bywał?
— Ciągle.
— A!
— Co?..
— Nic.
Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/229
Ta strona została przepisana.