Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/230

Ta strona została przepisana.

— Śpieszmy się. Bo widzi panna Władzia, mamcia teraz ciągle taka czegoś niekontenta. A tam w Zakopanem to mamcia taka była często wesoła i różowa i tak się śmiała i cieszyła. A to wszystko było przez pana Porzyckiego. Bo on tak umie i śmiać się i żartować... Choć czasem to znów tak coś tam czy powiedział, czy coś, że mamcia się jakby obraziła i płakała...
— O!..
— Tak. Ja to widziałam, ale potem niezadługo on mamcię pewno przeprosił i znów było dobrze...
— A panna Pita bardzo go lubiła?
— Ja?..
Pita chwileczkę myśli. I nie może sformułować, czy ona lubiła Porzyckiego czy nie. Tam w Zakopanem chwilami się go bała, chwilami go nienawidziła, chwilami się do niego garnęła.
Tu, od pierwszej sekundy, gdy się do niej zbliżył, rozpromieniło się w niej coś i „lubienie“ przemogło ponad wszystko.
— Tak... bardzo go lubię! — mówi z całą stanowczością.
Władka chwilę milczy, wreszcie nagle pyta:
— A jak się mamcia z nim pożegnała?
— Na kolei.
— Dobrze?
— A jakże. W rękę mamcię całował. Mamcia tak go lubiła, że nawet aż płakała...
— Płakała?
— Tak. Łzy mamie leciały po twarzy i mnie aż na włosy leciały. Mamcia z pewnością się strasznie ucieszy, jak pana Porzyckiego zobaczy.
— No... To prowadźmy go na Warecką.
— Prowadźmy!
— Bo i tacio go bardzo lubi.
Uśmiech przewinął się po ustach Władki.