cowych pantofli. Kupiła szare płócienne półbuciki, zgrabne, z obcasami i chodzi w nich od rana. A dziś jeszcze ma włosy zawinięte na duże papiloty skórzane. Rzecz dawna, od Zakopanego nie praktykowana przez Tuśkę. Czyni to jednak z jakiemś zakłopotaniem, jakby chciała się usprawiedliwić z tego postępku. Lecz Żebrowski nie zwraca na to uwagi. On także jest jakiś skoncentrowany w sobie. Także jakby na coś oczekiwał, czegoś pragnął, przed czemś się wahał. I on zabrał z Warszawy kilka jasnych krawatów i tłumaczy się niezgrabnie:
— „Gorąco w ciemnych.“
Tuśka czemprędzej dodaje.
— Gorąco. Ja żałuję, że kazałam sobie porobić szlafroki z kołnierzami... Tu niema nikogo. Mogłabym chodzić z odkrytą szyją.
I po chwili, patrząc w okno, jakby do siebie.
— A gdyby ktoś przyjechał, mogłabym zawiązać wstążkę.
Żebrowski ramionami wzrusza.
— Któż może przyjechać!
— No... Porzycki.
— E!
— Co?
— Co właściwie Porzyckiego to może obchodzić?
Tuśka przygryza usta.
— Może... ale mnie obchodzi!
Nie mówią już nic. Nie patrzą nawet na siebie. Tuśce tylko wargi drżą. Kolejka wilanowska w oddali gwiżdże. Edek nazywa lokomotywę tej kolei „krową“. Tuśka ciągle myśli, że tą „krową“ nadjedzie Porzycki. I serce jej drży, ściska się. Sama nie wie bólem czy innem uczuciem. Wie tylko, że jest z nią źle, że jest jakby szarpnięta za struny wszystkich nerwów i że te nerwy drżą.
To wie i dlatego na twarzy ma już dwie różowe plamy, a na ramiona jej spadają włosy i nad czołem jej sterczą papiloty.
Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/239
Ta strona została przepisana.