Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/24

Ta strona została przepisana.

Pita po raz pierwszy dzisiaj doznaje niepokoju z powodu zwierzeń Jaśki.
— Jaka głupia — myśli — mówi, że gdy ją ten... (usta Pity wydęły się po dawnemu) uściśnie za rękę, to coś się z nią dzieje. Nie uwierzę nigdy. Co się ma dziać?
Pita ujmuje swoją rękę lewą — prawą ręką i ściska mocno.
— To musi być takie wrażenie... więc niby co to ma być?
Lecz nagle, jakby ktoś leciuchno zastukał jej pomiędzy łopatkami.
A może to co innego?
Takie nic. Taka, ledwie sformułowana myśl, jakby błyskawica. Niepokój, wstrząśnienie całego organizmu. Pita przycichła cała. Chwileczkę przestała myśleć. Nic, nic. Siedzi strwożona, jak młody ptak, który nagle po raz pierwszy posłyszał wystrzał. Stulił głowę i zdrętwiał. Tak samo i Pita.
— A może to co innego?...
Drzwi od przedpokoju otwierają się. Ciężko wpada Edek. Jego twarz, młodego orangutanga, pokryta pryszczami; na rękach całe kolonie kurzajek. Jest rozpaczą matki. Nagle zbrzydł tak strasznie, że niktby się w nim nie domacał owego pazia długowłosego, w czarnej aksamitnej bluzce. I te buty, wiecznie zabłocone, ten mundur poobrywany, zapięty krzywo i całe „wzięcie,“ pełne jakiejś nagle wyrosłej przekory, którą Tuśka tępi, jak chwast szkodliwy i wstrętny.
Wpadł i zaraz dostrzegł Pitę, która ciągle klęczy przed piecem i ręce sobie ściska.
— Co robisz Pastrańciu? Już po pląsach? Cóż twoje meluzyny? Dobrze tańczą kaczken-kadryl?
Rozstawił nogi i zaczął iść ku Picie, kołysząc się, jak kaczka.
— Taś, taś, taś, tasiuchny... a Pastrańcia na czele.
Nagle urwał.